Niestworzone historie o różnym poziomie wiarygodności są stałym elementem folkloru każdej społeczności. Również tej skupionej wokół gier wideo.

Pewnie każdy z Was słyszał legendę o czarnej wołdze, mordercy ukrywającym się na tylnym siedzeniu samochodu, psie, który powrócił z martwych, czy dramatycznej śmierci panny młodej w trakcie wesela. I to niezależnie od regionu, z którego się wywodzicie. Tak właśnie działają miejskie legendy powtarzane na zasadzie plotek, o wiarygodności potwierdzonej przez rzekomo lokalny charakter, nigdy jednak niedotykające bezpośrednio znajomej osoby, przez co nie sposób zweryfikować ich źródła. Nowa kryminalna nowela graficzna od Nintendo (Emio – The Smiling Man: Famicom Detective Club – recenzja w numerze) uczyniła z podobnego mitu motor napędowy intrygującej historii, zachęcając mnie przy tym do zgłębienia i przybliżenia Wam kilku najciekawszych miejskich legend związanych z grami wideo.

Faceci w czerni

Bodaj najstarsza historyjka tego rodzaju sięga roku 1981 i wybuchu mody na salony arcade. To właśnie wtedy na przedmieściach Portland w stanie Oregon miały pojawić się maszyny o nazwie Polybius. Automaty miały uzależniać użytkowników, doprowadzając do formowania się przy nich długich kolejek chętnych, a nawet kłótni o to, kto następny wrzuci żeton. Zabawa miała przy tym okazać się szkodliwa dla zdrowia – gracze skarżyli się podobno na epizody amnezji, halucynacje czy bezsenność. Maszyna szybko jednak zniknęła z salonów w Portland, nie pojawiając się ponownie nigdzie indziej. Jak wieść gminna niesie, całość miała okazać się rządowym eksperymentem psychologicznym, co miały potwierdzać rzekome odwiedziny „facetów w czerni” zgrywających cyklicznie zebrane przez automaty dane. Choć nikomu nie udało się dowieść faktycznego istnienia Polybiusa, wiara w całą legendę wciąż ma się dobrze, będąc przedmiotem debat na wielu tematycznych forach internetowych. Na przestrzeni lat kilka osób zwróciło się nawet w tej sprawie bezpośrednio do Federalnego Biura Śledczego (FBI), jednak wszystkie zapytania, włącznie z tymi najnowszymi z 2017 r., spotkały się z odmową ze względu na brak danych na temat tego rodzaju urządzenia. Może i miejska legenda, ale doskonale pasująca do narracji miłośników teorii spiskowych, przez co potencjalnie wiecznie żywa.

„Pokémony… kieszonkowe potwory…”

O tym micie wspominaliśmy pewnie na łamach magazynu już kilkukrotnie przy różnych okazjach, nie sposób jednak pominąć go w tym miejscu. Mowa oczywiście o upiornym miasteczku Lavender Town z pierwszych Pokémonów w oryginalnych japońskich wersjach Red oraz Green (u nas Red i Blue) z 1996 r. Muzyczka przygrywająca w trakcie eksploracji tego miejsca miała bowiem zawierać częstotliwości dźwiękowe negatywnie oddziałujące na psychikę dzieci, doprowadzając je do załamania nerwowego, a w konsekwencji nawet samobójstwa. W Japonii odnotowano podobno kilka przypadków tego rodzaju. Czemu więc sytuacja nie powtórzyła się potem przy międzynarodowym debiucie gry? To proste – świadome błędu w ścieżce dźwiękowej Nintendo miało w sekrecie wycofać premierowy nakład ze sklepów, zastępując go wersją zawierającą odpowiednie poprawki.

Upiorne miasteczku Lavender Town z pierwszych Pokemonów trafiło do tego artykułu nie bez powodu.

Dowodów na poparcie tych rewelacji oczywiście brakuje, a fakt, że wydarzyła się wyłącznie na terenie Japonii, dodaje jej otoczki tajemnicy spowodowanej barierą językową i trudnością w dokopaniu się do jej źródła. Nie jest to zresztą jedyna miejska legenda związana z Pokémonami pierwszej generacji. Inną była plotka mówiąca o istnieniu w grze dodatkowych, ukrytych stworków znanych jako Pokégods. Co ciekawe, w pewnym stopniu okazała się prawdziwa, wszak poza oficjalną listą 150 potworków w grze znalazł się jeszcze dodatkowy, niemożliwy do złapania tradycyjną metodą Mew, a także stanowiący zbitek pikseli MissingNo., będący w istocie glitchem w kodzie gry. Sam Mew doczekał się zresztą swojego własnego mitu – przez wiele lat gracze wierzyli, że przypadkowa ciężarówka w porcie obok statku wycieczkowego S.S. Anne skrywała możliwość starcia i pojmania legendarnego Pokémona. Wiara w historyjkę wzięła się z nietypowej lokalizacji auta, które jako jeden z niewielu obiektów w świecie gry znajdował się poza zasięgiem gracza. Udało się do niego wreszcie dotrzeć po wcześniejszym pogmeraniu w kodzie gry i to tylko po to, by przekonać się, że ciężarówka nie skrywa żadnych sekretów. Sam Mew ostatecznie okazał się w końcu możliwy do złapania, choć podobnie jak w przypadku MissingNo. przy wykorzystaniu innego błędu gry.

Cały artykuł dostępny w PSX Extreme 325.

Instagram