Japonia, kraj przez wielu uważany za zupełnie inny świat. Cudowny, dziwny, inny, pełen atrakcji, jakie nie przyszłyby wielu do głowy. Raj dla fanów elektronicznej rozrywki, niskie ceny, gigantyczny wybór i same cuda. Jednak czy jest tak naprawdę, czy to tylko powtarzane, puste slogany?

Odpowiedzi są dwie, prosta i złożona. Aby tradycji stało się zadość: to zależy. Konkretnie od tego, co usłyszeliśmy z rozmaitych źródeł i jakie mamy oczekiwania. Oraz co ważniejsze, kiedy usłyszeliśmy te zachwyty i opowieści. Szczególnie o „biednych” obcokrajowcach, którzy przyjechali z niczym, a wyjechali z kilkoma walizkami dobroci, na które wydali grosze.

NeoTokyo

Aby właściwie rozpocząć temat, wypada poruszyć dwie kwestie. Obecną sytuację gospodarczą Japonii, konkretnie kurs jena w stosunku do złotego oraz innych walut. Jen nigdy nie był tańszy, więc czysta matematyka sprawdza się tu najlepiej. 1000 jenów to na nasze 25 zł (dokładnie 26,64 zł), co przekłada się na same ceny oraz rynek. W naszym kraju za taką kwotę wiele nie kupimy, w innych jeszcze mniej. Natomiast tam? O wiele więcej, niż można by zakładać, szczególnie gdy będziemy uważać na informacje. Pewne rzeczy są naprawdę tanie oraz lepszej jakości, szczególnie jedzenie. Choć inne „drobiazgi” niekoniecznie. Papierosy są minimalnie droższe niż u nas, taksówki tylko dla bogatych – dosłownie. Zresztą nie ma sensu nie korzystać z komunikacji miejskiej, bilety i odpowiedniki kart miejskich to absolutny niezbędnik. Można wynająć samochód, ale ma to sens tylko wtedy, gdy chcemy pojechać na dłuższą wycieczkę. W mieście ma to podobny sens jak poruszanie się po polskich miastach – dojechać tak, ale zaparkować to już osobna historia.

Patent z zakupami bez podatku jest genialny

Druga kwestia – ceny zależą od miejsca. Im bliżej Tokio, tym drożej, szczególnie w lokacjach nastawionych na turystów ze swoistym „podatkiem”. Choć brak podatku przy zakupach powyżej pewnej kwoty pozwala na dodatkowe zakupy. Jednak tu właśnie pojawia się problem z czasem. Konkretnie – kiedy kupił ten, kto opowiadał. Jeszcze nie tak dawno temu sytuacja była zupełnie inna. Japończycy mają specyficzne podejście do kolekcjonowania oraz pozbywania się swojej własności. Dbają o sprzęt i przez długi czas to, na co nie mieli miejsca, było oddawane do licznych sklepów, a gdy naszła ich ochota na daną grę, konsolę czy ponowne przeczytanie mangi, mogli spokojnie iść nawet do tego samego sklepu i kupić bez większej straty. To swoisty, naturalny recykling. Owszem, nie zawsze, ale w wielu przypadkach tak to działało. Bariera językowa, inne napięcie i tym podobne drobiazgi w miarę skutecznie odstraszały „niedzielnych importerów”, jednak z czasem wiele się zmieniło. Modyfikacja konsoli, by działała bez potrzeby podpinania transformatora napięcia czy usunięcie blokady regionalnej to mrzonka. Koniec końców jeszcze kilka, szczególnie kilkanaście lat temu Japonia była rajem. Obecnie jest inaczej. Nadal można trafić na wiele kąsków w szokująco niskich cenach, na widok których nasi sprzedawcy retro by kupili od ręki, by wystawić z kosmiczną przebitką, jednak czasy żniw się skończyły.

Wina youtuberów

Obecne ceny w wielu sklepach retro są wysokie, często zbliżając się do tego, co można zaobserwować na portalach aukcyjnych. Akihabara oraz liczne sklepy z starociami jak Super Potato, który nigdy tani nie był, to ciekawe miejsca, które warto odwiedzić, polizać przez szybkę i odejść w poszukiwaniu lepszych ofert. Sklepów jest masa i pewne rzeczy da się znaleźć w większości z nich. Będziecie się potykać o stoiska i sklepy z masą retro, ale także nowych gierek. Jednak „mekka elektronicznej rozrywki”, czyli Akihabara, to ostatnie miejsce, jakie można polecić w celach zakupowych, jeśli nie wiecie, dokąd iść. Sporą winę za to ponosi internet, konkretnie wylew youtuberów, którzy zrobili darmową reklamę wielu sklepom, zgarniając wiele fajnych rzeczy i często naginając prawdę dzięki kreatywnej edycji. W efekcie wielu chętnych zaczęło atakować te oraz inne sklepy, towaru ubywało, natomiast ceny poszły w górę. Na nikim nie zarabia się lepiej niż na turystach. Jednak największym problemem jest rzeczywistość. Jeśli oglądaliście jakieś filmiki lub widzieliście zdjęcia „zdobyczy”, to prawdopodobnie gdy tam polecicie, sytuacja będzie inna. Nie szukając daleko, podczas mojego pobytu z Azim i Adamem w trakcie naszego wyzwania za 1000 jenów (wideo do zobaczenia na kanale Wciśnij Start) nasz baka gaijin kupił Omega Boost, które znalazłem w jednym sklepiku wcześniej za 780 jenów. Czyli grosze, ale pokazuje to zasadę, że jeśli coś się znajdzie, to trzeba brać, bo po odłożeniu na półkę może znaleźć innego nabywcę. Warto się także przygotować albo na siedzenie z aplikacją tłumaczącą, albo przynajmniej poprawne rozpoznawanie konkretnych liter japońskiego alfabetu w celu odszukania tego, co nas interesuje. Jeśli nie znacie japońskiego, to szykujcie się na sprawdzanie okładek. Nieco lepiej wygląda sytuacja ze sprzętem, przynajmniej w teorii. Konsol jest obecnie o wiele mniej niż dawniej. Saturnów jak na lekarstwo, ceny niespecjalnie zachęcające. Owszem, wersje bez pudełka, w samej folii nadal wychodzą stosunkowo tanio, od 200zł w górę. NES-ów i SNES-ów jest całkiem sporo, podobnie jak nowszych platform. Zadziwiająco sporo jest Xboksów, ale to nic dziwnego. Jednak głupie PocketStation znalazłem jedno na wiele sklepów, jakie zaliczyliśmy. Czuć, że sprzętu i ciekawostek jest o wiele mniej, a z czasem będzie jeszcze mniej. Najmniejszym problemem będzie kolekcjonowanie części automatów oraz wszelkich płyt głównych. To swoisty segment rynku, kosztowny i nakierowany na jeszcze bardziej nietypowego konsumenta. Choć nie powiem, płyta Naomi z Dead or Alive 2 czy Guilty Gear X to z pewnością lepsza pamiątka niż jakaś tam konsola czy gierka. Choć cena może odstraszyć. 77 tys. jenów to „tylko” nasze 2 tys. z groszami. Na szczęście nawet w Akihabarze można przy odejściu od „polecanych” miejsc trafić na wiele dobra w sensownych cenach. Trader ma spory wybór oraz całkiem przytomne ceny. Tam kupiłem obie odsłony Panzer Dragoon łącznie za jakieś 120 zł. Wszystko, podobnie jak w innych sklepach, jest jasno opisane. Na naklejkach oznaczono, w jakim stanie jest płyta, czy jest książeczka oraz czy czegoś brakuje. Spokojnie można tam spędzić cały dzień, przeglądając zawartość. Zresztą to można powiedzieć o niemalże każdym sklepie, szczególnie tych z więcej niż jednym piętrem.

KitKat Sushi, idealne na prezent, gdyby jeszcze było produkowane. To tylko plastikowa atrapa z czasów limitowanej edycji.

Jednak jeśli interesuje Was dobry wybór i jeszcze lepsze ceny, to definitywnie trzeba szukać sklepów „Off”, czyli GameOff, BookOff i tym podobnych. W tych sieciach jest wiele tego, co w innych sklepach, w o wiele lepszych cenach i co ważniejsze – bez tłumów turystów. Nawet te umiejscowione niedaleko centrum Tokio z pewnością będą ciekawszym miejscem do zaliczenia niż wiele promowanych lokacji. Co ciekawsze, w jednym BookOffie, znajdującym się dosłownie kilka minut od hotelu, udało się trafić sporo ciekawostek, nie tylko gry, ale też magazyny, mangi, filmy oraz trochę figurek. Zresztą równie niedaleko był niepozorny sklep retro, który mimo iż nie miał gigantycznej powierzchni, to oferował ciekawy wybór. Trochę staroci, ale także kilka półek z nowszymi rzeczami, a nawet nowościami. Prawie wszystkie Amiibo za 1449 jenów (niecałe 40 zł) z tylko kilkoma dobijającymi do 2 tys. Do tego tax free, więc jeszcze taniej. Zresztą cały patent z zakupami bez podatku jest genialny dla osób odwiedzających wiele sklepów. Nie wszystkie miejsca to oferują, ale warto sprawdzić, czy jest taka możliwość i od jakiej kwoty. Tamtejsze odpowiedniki naszych sieci, czyli Big Camera oraz Don Kichote, mają zazwyczaj kilka pięter, z czego przynajmniej jedno jest poświęcone elektronicznej rozgrywce w pełnym tego słowa znaczeniu. Obecna generacja konsol wraz z tax free to naprawdę dobra oferta. Switch Lite Hyrule Edition za jedyne 22 980 jenów, czyli sześć naszych stówek, o ⅓ taniej niż u nas.

Cały artykuł dostępny w PSX Extreme 330.

Instagram